Zacznijmy od początku. Powiedzieć sobie trzeba, że rywalizacja to czysta biologia, która nie omija nikogo. Jak zwierzęta w stadzie, jak gatunki między gatunkami, w ogóle wszystkie istoty na ziemi, czy rozumiecie skalę zjawiska? Rywalizacja napędza machinę. To dobrze czy źle? I dobrze, i źle. Wyczytałam u mądrzejszych od siebie, że jeśli w jakiś sposób mamy ten mechanizm uszkodzony, odczuwamy głęboka deprywację potrzeb, czyli są one niezaspokojone, dlatego wtedy chęć naszej rywalizacji rośnie, bądź nienaturalnie maleje. Dodałabym od siebie krótką dygresję, a mianowicie: jesteśmy istotami obdarzonymi intelektem, którym można by się czasami posłużyć i nie zachowywać, jak niepohamowana w języku i zachowaniu dzika zwierzyna, którą wydają się być w niektórych (podkreślam, że nie we wszystkich) przypadkach matki.
Dobra rywalizacja istnieje
Pozytywna rywalizacja daje siłę, by iść do przodu, ale niedobrze dzieje się, jeśli zamienia się w toksyczną zawiść zżerającą od środka. Składnia do obgadywania i spiskowania, kopania dołków i robienia podchodów. Nie szkoda czasu na te ekscesy? Jednocześnie uważam, ze zaplątałyśmy się w schemacie, który nakazuje kobietom siedzieć potulnie z rękami na kolanach, gdzie nie ma miejsca na agresję i złość. Jesteśmy ludźmi i nie możemy wybrać sobie emocji, które przeżywamy. Dlatego ta nasza rywalizacja naznaczona jest takimi wyrzutami sumienia. Potrafimy się, jak nikt inny jednoczyć, za chwilę stwarzamy sobie wzajemnie podwaliny piekła. Rzecz ma się diametralnie inaczej, gdy o rywalizację między matkami chodzi! Piekło jest prawdziwe.
O zgrozo, kiedy w rodzinie, bądź wśród znajomych rodzą się dzieci w tym samym czasie. Niezdrowa rywalizacja między matkami kwitnie i ma się naprawdę dobrze. Kto jest najbardziej poszkodowany? Oczywiście dzieci, którymi się steruje i używa się ich, by pokazać wyższość jednego rodzica nad drugim. Czym skorupka za młodu nasiąknie.. znacie koniec?
Najpiękniejsza i najmądrzejsza, czyli wyścigi matek
Przyznać się, która z nas nie chce być doceniana? Postrzegana za dobrą matkę (pal licho, co słowo „dobra” w definicji każdego z nas oznacza, ale naznaczone jest pozytywnym zabarwieniem), której poświęcenie się dostrzega? Którą chwali się, jak wspaniale wychowuje swoje dzieci, bo przecież wyrosną na mądrych ludzi? Jak dba o dom, męża, psa, teściową i kanarka? I tutaj zaczyna tlić się historia rywalizacji matek. O co? O wszystko, a przede wszystkim ideał, który, jak ten wyścigowy zając ucieka. W czym matki chcą być lepsze? We wszystkim, od porannego szczotkowania zębów zaczynając, przez gotowanie najlepszych kaszek dla niemowlaka z musem owocowym z ekologicznego sadu, przez pranie najlepiej wyprane wg teorii Einsteina, przez zakłamywanie rzeczywistości, jak bardzo wypoczęte i wyspane są, bo macierzyński to urlop przecież, aż po pampersy i idealną liczbę kup dziennie, o idealnym kolorze przecież.Poczucie własnej wartości
Czy którąś z nas ominęło porównywanie i ocenianie, jakimi mamami jesteśmy? W przysłowiowym warzywniaku cała kolejka gospodyń tych młodszych i tych starszych, zaglądała do gondoli i debatowała, że za ich czasów to dziecko w beciku, czapeczce, a w żadnym wypadku na brzuchu nie leżało. A myśli wędrowały wtedy ku temu, czy aby moja wersja matczyności jest tą dobrą, czy może nie ulepszyć by jej jakoś? I te młodsze mamy nie odpuszczały. Chcąc poprawić poczucie własnej wartości, uczepiały się, jak rzep psiego ogona i tutaj wjeżdżała już rywalizacja większego kalibru. Ich dziecko już raczkuje, w zasadzie w wieku 6 miesięcy to biega, a siadało już, jak miało 3 miesiące – rzewne żarty, myślę sobie. To, jak z rozszerzeniem posiłków, na wyścigi. Im szybciej, tym lepiej. Żadna matka nie zaskoczy mnie mówiąc, że rozszerza dietę dwumiesięcznemu niemowlęciu, bo już pediatra to sugerował. Kpina!Wyścig zaczyna się już bardzo wcześnie, bo śmiem twierdzić, że już w ciąży. Broniłam się przed nim rękami i nogami, nie podejmowałam dyskusji i w prosty, normalny sposób odpowiadałam na pytania wkraczające w moją prywatną strefę, strefę komfortu. Unikałam, jak ognia osób, które miały tendencję wprowadzania atmosfery niezdrowej rywalizacji. Zagadnienia były przeróżne, byłam rozliczana z proporcjonalnego przybierania na wadze, rozmiaru biustonosza w zależności od zaawansowania ciąży, zachcianek żywieniowych. Zawsze źle, zawsze niedobrze. Ach, ta ciekawość! Ach, ta chęć kontroli! W pewnym momencie dochodzisz do punktu, w którym zastanawiasz się, co odpowiedzieć, żeby było dobrze, żeby odpowiedź była prawidłowa zgodnie kartą odpowiedzi rozmówcy. To była paranoja! Chciałam totalnie odrzucić ten schemat.
Idealna matka, czy taka istnieje? To kobieta dobra w swoich oczach, a nie odbiciu innych. Mam na myśli mamę świadomą, która nie ocenia siebie przez pryzmat innych, ani oczami innych. Jest sobą i nie musi nikomu niczego udowadniać. Wystarczy być mamą, bezwarunkowo kochaną za to, że jest.
Mam lepsze dziecko!
Rywalizacja przeniosła się na dziecko! Nie inaczej, przecież tutaj pole do popisu jest największe, bo które dziecko szybciej zacznie raczkować, gaworzyć, chwytać zabawkę, jeść pierwsze pokarmy (APELUJĘ O ROZSĄDEK, jak dobrze wprowadzać posiłki). I tak rywalizacja nie ma końca, przedszkole, szkoła, aż w końcu dorosłość i kolejny raz lecimy tym samym schematem.
Hasła i slogany rzucane z premedytacją przez rodziców typu: „Jaś już zdecydowanie lepiej jeździ na rowerze” potrafią pokutować latami i tlić się w głowie dziecka, nastolatka, a później dorosłej osoby. Bardzo trudno się ich pozbyć, wykorzenić poczucie bycia gorszym, a to bez skrupułów rzutuje na życie. Wiec nie rywalizujmy na dzieci i nie przekazujmy pałeczki dalej.